9 listopada 2018 najwspanialsza (skromnie mówiąc) klasa na świecie - Wasza ukochana III A LO wraz z najwspanialszą wychowawczynią na świecie - panią Joanną Sołtys i najcudowniejszą polonistką (także na świecie) Bożeną Ferkaluk, wyruszyła w daleki i szeroki świat, by zwiedzić jego najbardziej skryte zakamarki, cieszyć się jego pięknem, spełnić swoje marzenia, znaleźć miłości.... A nie, to nie tak historia, więc jaki był naprawdę ten jesienny środowy dzień, już opowiadam!
Pobudka po 6.00 rano - ekstra, a można by jeszcze trochę pospać. Dobra, jak trzeba wstać, to trzeba, szybko się ogarniam, na wpół przytomny, ale daję radę, opuszczam hacjendę - git. Zdążyłem - mamy jakoś godzinę 7.40, autobus jest wypełniony cudowną, wzorową młodzieżą, którą dane jest mi - zwykłemu przeciętniakowi, spotykać każdego Bożego dnia, za sterami maszyny siedzi równie wspaniały kierowca - którego tu z miejsca pozdrawiam! Na straży porządku i sprawiedliwości stoją dwie niesamowite nauczycielki, które użera... Miałem na myśli... Radują swoje serca naszą obecnością już 3 rok. Dochodzi 7.50, no coś koło tego ... Ruszamy. Młodzież rozprawia o polityce, bieżących sprawach narodu, prowadzi inteligentne rozmowy, pielęgnuje ideę cnoty i dzieli się nią nawzajem z bliźnimi, wymienia swe filozoficzne poglądy, jak i dba o swe umiłowanie muzyki, no a ja jako zwykły outsider zakładam słuchawki na uszy i tonę w głębokim morzu rock’n rolla, w którym zresztą uwielbiam się topić, najlepiej już bez wynurzania się. Trasa mija wspaniale, jest pełna harmonii, wzajemnej miłości, sympatii oraz cierpliwości - autobus staje się oazą spokoju i, jak i tak wiele razy wspominanej w Biblii miłości bliźniego. Gdy jesteśmy blisko miejsca docelowego - Szczecina, nawet ja zaczynam rozmowę - co dziwne, jak człowiek, a nie zgodnie ze swą dziwną naturą. Tematem tej rozmowy jest “Bohemian Rhapsody” - zanurzające obecnego odbiorcę dzieł kinematograficznych w rock’n rollowym świecie Queen - z Freddie’m Mercurym na czele - w świecie który choć przeminął, dalej istnieje. (“Non omnis moriar”). Wychodzimy z autokaru - zupełnie umyślnie, nie przy naszym celu. Jesteśmy bowiem przedstawicielami młodzieży, która nawet w niedługim odcinku drogi potrafi cieszyć się pięknem Bożego świata, jak i możliwością czerpania w nim swych inspiracji. W końcu docieramy na miejsce, ukazuje się on - budynek Muzeum Geologicznego Wydziału Nauk o Ziemi Uniwersytetu Szczecińskiego - budynek o nazwie tak długiej i wielkiej, jak umiłowanie, którym darzymy wspaniałą naukę geografii, długiej, jak niekończące się rzędy 5-tek i 6-tek na naszych świadectwa i wreszcie tak długiej, jak umiłowanie, którym się wszyscy wzajemnie obadrowujemy, jako wzorowa klasa, pozbawiona jakichkolwiek podziałów, uprzedzeń, czy plotek. W środku spotykamy charyzmatycznego, niesamowitego wykładowcę, który pomimo mnogości swej wiedzy, ani razu nie potrafi zagiąć nas żadnym z pytań, bowiem na każde z nich znamy odpowiedź, nawet gdy ta wykracza ponad możliwości poznania statystycznego człowieka - bowiem za Horacym, jak i Janem Kochanowskim umiłowaliśmy cnotę, a każdego z nas można określić mianem Poeta Doctus. Po wstępnych pytaniach, jak i przedstawieniu niejednego minerału zostajemy zabrani do pokoju zabaw, pokoju Greya, Dark Roomu... Wbrew nazwie, żadne z nas nie doznaje tam żadnej traumy, bądź cielesnej satysfakcji - zamiast tego, co bardziej do nas pasuje otrzymujemy tak bardzo upragnioną dawkę wiedzy, pokarmu dla umysłu, którego tak bardzo jesteśmy złaknieni. Możemy ujrzeć Różne twory przyrody - minerały w sposób wykraczający poza możliwości oka ludzkiego, co jest dla nas wspaniałym przeżyciem, bowiem, jak już wiecie, umiłowaliśmy mądrość. Po wyjściu z tajemniczego pomieszczenia otrzymujemy kolejną dawkę wykładów i widoków na różne dzieła natury, które dla naszej młodzieży są tym, czym dla mnie - outsidera, rock’n roll - muzyką dla uszu i tchnieniem w nosdrzach. W trakcie ostatnich momentów spędzonych w tym wspaniałym miejscu natrafiliśmy także na jeden z kamieni, który dał wielką dawkę inspiracji - nosił nazwę “Patologia” - będącą całkowitą antytezą nas, stroniących od wulgarnego języka, imprez, oraz wszelkich grzesznych uciech świata doczesnego. Potem niestety przyszedł czas na opuszczenie tego pięknego miejsca. Tuż po tym udaliśmy się do autobusu, który zabrał nas wprost do Galaxy. Tam wyjątkowo, jako alternatywę dla ciągłej, systematycznej, wytrwałej, codziennej nauki udaliśmy się do kina i zagłosowaliśmy bardzo jednogłośnie, by obejrzeć film “Serce nie sługa” - naturalnie nie tylko dla własnej uciechy, ale przede wszystkim by uzyskać nowe odniesienie i motywy na maturę z naszego rodzimego języka, który w każdej chwili jest nam pasją, dumą i jednym z celów życia. Na nieco ponad godzinę przed seansem zdecydowaliśmy się na wprowadzenie w życie filozofii epikurejskiej i poświęcenie czasu dla ziszczenia zasady Carpe Diem - oddaliśmy się więc na chwilę drobnym przyjemnościom, kosztując smaków różnych stron świata, jak i zakupując pochodzące zeń drobiazgi. Czas na przyjemności z pewnością był czasem pełnym prostej radości i optymizmu, który nigdy nas nie opuszczał, mimo wielu, można by rzec ciężkich aspektów życia codziennego - czas ten, jak łatwo się domyślić - upłynął bardzo szybko. Przyszła kolej na seans - jak już rzekłem miłujemy się wzajemnie - miłość więc można było ujrzeć nie tylko na kinowym ekranie - w naszej cudownej klasie ta miłość jest dosłownie wszędzie, przede wszystkim w młodzieńczych, oddanych sercach. Wśród miejsc na sali można było dojrzeć się przynajmniej jednej równie wspaniałej, znanej nam osoby, która jednak z nami nie przyjechała. Film sam był przeżyciem naprawdę niezwykłym, nieraz pobudzającym nasze emocje - co wskazuje na naszą bezgraniczną empatię i wrażliwość. Niestety wszystko, co miłe, piękne i inspirujące, bardzo szybko się kończy. Wkrótce przyszło nam pożegnać się ze Szczecinem - przynajmniej na teraz. I powrócić, by uradować utęsknione za nami kochane miasta, domy, ludzi... By dalej poznawać świat, uczyć się, współczuć, wspierać, po prostu żyć....
I wtedy odjechałem na mym koniu nie zważając już na nic, odjechałem w stronę zachodzącego słońca... Aaaa...To też nie ta historia....
Chociaż piszę pół- żartem, pół- serio :)
Wiecie,? Ta wycieczka była właśnie tym, czego potrzebowaliśmy... Nie mówię tu tylko o walorach edukacyjnych - które zresztą zaistniały wcale efektywnie. Czasem potrzeba nam czegoś takiego, oderwania od monotonii życia codziennego. Póki jesteśmy tu, jesteśmy rodziną, nie ważne, jaka by ta rodzina nie była... Wystarcza parę dłuższych chwil, by zacząć za nią tęsknić, za tym, co wspólnie przeżywamy, za drogą, którą wspólnie przechodzimy, za to, kim jesteśmy - ale razem. Niedługo już pójdziemy, każdy w swoją stronę... A wtedy czegoś zabraknie, nacieszmy więc się sobą, póki możemy!
Hubert Suda IIIa LO